Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

My, polskie sieroty…

Cykl felietonów

Autor:
Kazimierz Sowa, ks.

Chyba (?) opadł już medialno–polityczny kurz bitewny wokół dobrego imienia Jana Pawła II, bezdyskusyjnie najwybitniejszej postaci Polski ostatniego stulecia. Postaci wielowymiarowej, a przy tym silnie ogniskującej wszystko to, co ważnego zdarzyło się na przełomie wieków w historii naszego kraju, Europy, a nawet świata. Wystarczy wspomnieć polską Solidarność, upadek komunizmu, zjednoczenie Niemiec, rozpad ZSRR czy przemiany społeczne i kulturowe krajów Ameryki Południowej, Afryki i Azji. Odwiedzając kolejne regiony świata zawsze po słowach „jestem Polakiem”, dowiadywałem się, że znają nasz kraj i „Polska – ok”, bo przecież Jan Paweł II jest z Polski. Tak było w Zambii i Rwandzie, w Indonezji i Korei, czy na Papui-Nowej Gwinei. Tak mówili nawet ci, którzy do „naszego Papieża” mieli jakieś zastrzeżenia lub wręcz oceniali niektóre jego działania krytycznie, jak mieszkańcy brazylijskich faveli, bądź walczący o sprawiedliwszy ustrój lewicowcy i rewolucjoniści z Kolumbii, czy Peru. Nie wspominam już o entuzjazmie Amerykanów oraz mieszkańców Meksyku. Podziw wyrażano nie tylko dla tego, co robił, ale i kim był jako człowiek, kapłan i duchowy przywódca. I nie ma co ukrywać, osobista duma karmiła się tym niezasłużonym przecież sukcesem bycia „z ojczyzny Papieża”.

Dlaczego o tym piszę? Bo kiedy z jednej strony oglądałem i czytałem kolejne materiały podważające wiarygodność uznania świętości życia Karola Wojtyły, a z drugiej widziałem współczesnych faryzeuszy zasłaniających się zdjęciami z wizerunkiem Świętego, żeby ukryć swoje kłamstwa i polityczne szalbierstwa, uświadomiłem sobie, jak bardzo fasadowo traktowaliśmy osobę Papieża Polaka.

Ostatnio przypomniał mi o tym Tomasz Halik, czeski ksiądz i filozof, jeden z najwybitniejszych współczesnych intelektualistów i pisarzy chrześcijańskich. Opowiedział o spotkaniu w wieczór, a właściwie nawet noc, kiedy odszedł Jan Paweł II. Do jego praskiego mieszkania przyszło wtedy dwóch polskich dominikanów, ojciec Tomasz Dostatni i nieżyjący już Jan Góra. „Powitałem ich słowami: Witajcie sieroty Polacy!” – wspomniał tę chwilę ks. Halik. I dodał: „Powiedziałem im wtedy, że współczuję wszystkim Polakom, bo teraz, za ikoną polskiego Papieża, znowu muszą odnaleźć Jezusa”.

Te słowa naszego przyjaciela z Czech uświadomiły mi, że my, zarówno jako naród, jak i wspólnota Kościoła, zamiast skupiać się na odkrywaniu istoty rzeczy, zbyt często angażujemy się w udowadnianie swoich racji za wszelką cenę, rywalizując jednocześnie, kto obali większy i ważniejszy pomnik narodowej dumy. Oczywiście, wszelkie zarzuty i to wobec każdego, powinny zostać wyjaśnione, nawet jeśli będzie to proces bolesny, ale zamiast tkwić w sierocym stuporze, warto szerzej otworzyć oczy i dostrzec to, co najważniejsze. ♦

Autorzy
Kazimierz Sowa, ks.