Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Potrzebne niepotrzebne światy

O wiedeńskich targach sztuki, które bywają demokratyczne

Autor:
Anna Petelenz

Światy niemożliwych KPI i tych, które jakoś mieszczą się w tabelkach – istnieją obok siebie. Sąsiadujące Narnie, które wydają się sobie obce. Pęknięcia, w które zaglądam, bywają – jak te Narnie — intrygujące, choć często niewiele znaczą. Zwłaszcza z perspektywy wielkiego biznesu. Ten bowiem, choć nie akceptuje kompromisów, bywa obliczalny i daje perspektywę zwrotu. Świat kultury mami obietnicami, z których się nie wywiązuje. Ale, czy to zawsze rozbieżne światy?

Lubię zaglądać na targi sztuki, bo zdają się łączyć obie rzeczywistości. Finanse, inwestycje, art banking, PR, kolekcje, white boxy i szampan po sprzedaży. Z drugiej strony wciąż ci sami: umazani farbą, w starych dżinsach, z nadzieją w kieszeni, że ktoś ich wreszcie zauważy – artyści. Niewidoczni w słupkach finansowych, choć przecież i realnie na nie wpływający. Artyści – ci, którzy tworzą miękką poduchę dla rzeczywistości, której przecież bez kultury zupełnie nie dałoby się znieść. Niepotrzebni, a przecież zupełnie niezbędni, robią sztukę na wiele sposobów i w wielu miejscach. W małych galeriach i wielkich muzeach, zapyziałych pracowniach, off space’ach i kunstraumach. Czasem i na targach sztuki, zwłaszcza jeżeli artysta trafi pod opiekę „managera”. Ten specyficzny format biznesowo-artystycznej imprezy przyciąga tysiące ludzi na całym świecie. Miami, Bazylea, Paryż, Londyn. I Wiedeń. Tu, na początku września, co roku odbywają się targi Vienna Contemporary. Mocno dotknięte przez covid, do dziś jakby niepozbierane, nadgryzione, zmęczone. Przed 2020 rokiem zlokalizowane w murach rozległej Marx Halle, dziś gniotą się w ciasnawym Kursalon przy Stadtparku, niedaleko słynnego pomnika „złotego Straussa”. I, choć bliskość centrum ma swoje uroki, pieniądze lubią być wydawane z rozmachem.

Tym razem na Vienna Contemporary zmierzam wcześniej. Zaglądam za pazuchę biznesu, który czasem jednak śpi. Oglądam więc targi w proszku, szykujące się, niegotowe, puste, nikt jeszcze nie ubrał masek. Życie bez konserwantów trwa. Wszyscy chodzą w podkoszulkach, adidasach, z kawą w tekturowych kubkach. I kartony. Wszędzie stoją kartony. Folie bąbelkowe. Skrzynki z narzędziami. Oto na podłodze leży Hermann Nitsch obok zgrzewki z voslauerami (woda mineralna). Kilka metrów dalej prawie upada wieszany właśnie obraz. Gdzie indziej osiem osób doktoryzuje się z ułożenia fragmentów instalacji – nie, nie tak. W bok. Drugi. Nie. Dziękujemy pani, wrócimy do tego za chwilę. Nikt nikogo jeszcze nie próbuje upolować, nikt nikomu niczego nie sprzedaje, a ja jestem zupełnie niewidoczna. Nawet plakietka z napisem PRESS nie robi na nikim wrażenia. 24 godziny w przyszłość i przy każdym stoisku będę zaczepiana. Dziś mnie nie ma. Są przedłużacze i przekąski dla technicznych.

W tych warunkach sztuka staje się demokratyczna. Trwa w opakowaniach lub bez, przede wszystkim jednak – bez podpisów. Bez ulotek, te bowiem jako artefakty prawdziwego luksusu pojawiają się na samym końcu, tuż przed przybyciem gości. Spacerując między booth’ami, widząc obiekty – obrazy, rzeźby, instalacje – nie wiem, ile te prace kosztują. W większości przypadków nie mam nawet pojęcia, kto jest autorem. Widzę klarownie, widzę wprost. Widzę kolory, formy i swoje wrażenia, z którymi tu spaceruję. Oglądam targi bez targów, targi bez pieniędzy, sztukę – dla samej sztuki. Światy jednak czasami potrafią się przenikać. ♦

Ilustracja: Peterskirche, rys. Beata Malinowska-Petelenz
Autorzy
Anna Petelenz

Autorka książki „Potrzeb...